Jak to jest, że w zimie na plaży spotykamy stada łabędzi podczas gdy ptaki te – jak czytamy w podręcznikach i atlasach, odlatują na zimę na południe? Odpowiedź jest dość prosta – to my, ludzie zatrzymujemy łabędzie u nas, co więcej – często robimy to w taki sposób, że zadajemy im cierpienie, a nawet doprowadzamy do sytuacji, w których nie da się ich uratować.

Dla mieszkańców nadmorskich i nadjeziornych miejscowości, spacer przy brzegu z reklamówką pełną okruchów chleba, gdy piękna pogoda, to niemalże obowiązkowy niedzielny rytuał. Bo jakże nie wspomóc tych „biednych” ptaków, które cierpią głód i chłód. Z dobrego serca, w szlachetnym odruchu dzielimy się z nimi tym, czego nam zbywa – resztek z naszego, ludzkiego stołu. Tymczasem…

Ludzka nadgorliwość i ptasie kalkulacje

– Fakt, że zdrowe łabędzie nie odlatują w cieplejsze rejony Europy, to także efekt naszego nadgorliwego ich dokarmiania – tłumaczy Leszek Damps, ornitolog z Pomorskiego Ośrodka Rehabilitacji Dzikich Zwierząt „Ostoja” w Pomieczynie. I dodaje, że zachowania ludzi, które co roku obserwuje na plaży, są niewłaściwe z dwóch powodów.

Po pierwsze dlatego, że w zasadzie ptaki te w ogóle nie powinny być dokarmiane. Naturalnym ich zachowaniem jest migrowanie – więc powinny, w poszukiwaniu jedzenia właśnie, jesienią odlatywać na południe. Przynajmniej jeśli chodzi o zdrowe osobniki. Tymczasem, ptaki te „kalkulują” – i nie odlatują, gdyż mają jedzenie na miejscu. Taka „nauka” przechodzi z pokolenia na pokolenie, młode osobniki uczą się, że plaża to miejsce żerowania również w zimie. W efekcie mamy w zimie na plaży coraz większe stada ptaków, których tu nie powinno być, i coraz intensywniej je dokarmiamy. To coś w rodzaju błędnego koła.

– Czy to znaczy, że w ogóle powinniśmy zaniechać dokarmiania ptaków na plaży?

– W zasadzie tak – przyznaje Leszek Damps, dodając: – Wyjątkiem może być sytuacja, gdy woda w morzu zamarza, a lód utrzymuje się przez dłuższy czas, na przykład gdy już od tygodnia jest dziesięć czy kilkanaście stopni poniżej zera. Przy pierwszych mrozach, w czas niepogody, gdy ludzi odwiedzających plażę jest mniej, zdrowe osobniki decydują się na migracje, odlatują – tak, jak powinny. Zostają te, które z jakiś powodów nie mogą podjąć wędrówki. Są chore, nie czują się na siłach, kondycyjnie nie dadzą rady. Wtedy – gdy solidny mróz już na dobre u nas zagości, można próbować im pomóc. Ale należy to traktować jak ostateczność.

Chleb jest dla ludzi. Nie dla ptaków

To nie jedyny problem związany z dokarmianiem ptaków. Kolejny sprowadza się do kwestii, CZYM je dokarmiamy. Na ten temat może wiele powiedzieć Małgorzata Gafka, lekarz weterynarii z „Ostoi”.

– Ptaki dokarmiamy głównie chlebem. A to dla nich jest bardzo szkodliwe. Po pierwsze dlatego, że produkowany współcześnie chleb zawiera bardzo duże ilości soli, a ptaki nie są przystosowane do tego, żeby spożywać ją w takich ilościach. To powoduje biegunki, odwodnienia, uszkodzenia nerek. Często jest tak, że jeśli ptak, który często zjada taki pokarm, nie trafi na czas pod opiekę weterynarza, sam sobie nie poradzi. Druga kwestia: ptaki są przez ludzi dokarmiane chlebem, który uznajemy za już niezdatny do spożycia. W efekcie jest to chleb nadpsuty, spleśniały. Pleśń natomiast zawiera toksyny, które stanowią dla ptaków śmiertelne zagrożenie, regularne podawanie im nadpsutego chleba również prowadzi do uszkodzeń nerek, a także wątroby. Jeśli dodamy te dwa problemy – nadmiar soli i toksyny pochodzące z pleśni, to efekt mamy opłakany… – tłumaczy Małgorzata Gafka.

Ten opłakany efekt to codziennośc dla pracowników „Ostoi”. Pod koniec zimy, seriami trafiają tu łabędzie, kaczki, które są osłabione, nie mogą się poruszać, z uszkodzeniami wątroby i nerek. Niektórym z nich udaje się pomóc, innym – nie.

– Trzeba to jasno powiedzieć – podsumowuje Małgorzata Gafka. – Dokarmianie ptaków chlebem prowadzi do ich cierpienia i może doprowadzić do śmierci. I dotyczy to zarówno plaży, jak i karmników.

To nie łabędź głupi, to ludzie

Konsekwencje złego dokarmiania ptaków mogą być jeszcze inne. W zimie często słyszymy, że strażacy uratowali łabędzia, który przymarzł do tafli lodu. Wówczas ciśnie się na usta: co za „głupi” łabędź, czy nie wiedział, że jak przyśnie, to przymarznie? Czy natura nie wyposażyła go w elementarną dla przetrwania wiedzę?

Wyposażyła, a jakże. Tylko człowiek wkroczył ze swoją niewiedzą, i narobił takiemu łabędziowi problemów.

Niewłaściwe dokarmianie powoduje zaburzenia w gospodarce hormonalnej. Gruczoł kuprowy, który wydziela tłuszcz, przestaje funkcjonować prawidłowo. W naturze ptaki rozprowadzają ów tłuszcz na pióra. Taki „natłuszczony” łabędź nie przymarznie do lodu. Może się to jednak zdażyć osobnikowi, który choruje – na przykład na skutek jedzenia chleba, a w konsekwencji choroby jego gruczoł kuprowy nie pracuje tak, jak powinien.

To samo dotyczy karmników

Jak mówią pracownicy „Ostoi” – wszystkie powyższe uwagi – o ludzkiej nadgorliwości i nieodpowiedzialności, dotyczą dokarmiania ptaków zarówno na plaży, jak i w karmnikach. Bo również goście naszych balkonów i parapetów – na przykład zięby czy rudziki, w zasadzie powinny odlatywać na zimę, ale… po cóż mają to robić, skoro na miejscu mają pod dostatkiem pokarmu? Co prawda, na niepodejmowanie decyzji o odlocie mogą mieć również wpływ ciepłe zimy (ocieplenie klimatu), podczas których pokarm w naturze jest na „wyciągnięcie dzioba”. Jeśli tak jest w istocie – to tym bardziej zbędne i niepotrzebne jest ich dokarmianie.

Jeśli nie chleb – to co?

Ale… Kiedy już zdecydujemy się na dokarmienie naszych skrzydlatych przyjaciół (pamiętajmy: tylko w największe, utrzymujące się przez co najmniej kilka dni mrozy), nigdy nie podawajmy im chleba. Zamiast tego sięgnijmy po ziarna.

Najlepsze są ziarna owsa, słonecznika, może także być proso czy kukurydza. Tylko skąd mamy je wziąć, mieszkając w mieście? Odpowiedź jest banalna: z supermarketu. Na półkach sklepowych znajdziemy specjalne mieszanki ziaren, czasem zatopionych w tłuszczowych kulach, gotowych do zawieszenia za oknem. Niezła jest również zwyczajna słonina, ale – co niezmiernie ważne: niesolona, niewędzona, nieprzetworzona w żaden sposób.

Do takiej kuli, i rozsypanych ziaren przylecą sójki, sroki, sikory, kowaliki, trznadle, jery, zięby (te osobniki, które nie odleciały do ciepłych krajów), szczygły, dzwońce, czyże, gile, dzięcioły duże, wrony, kawki… Cały ptasi zimowy „asortyment”. Widok za oknem w zimowy poranek może być wówczas bardzo interesujący.

Komu potrzebna jest sikorka za oknem?

No właśnie – skoro nie powinniśmy dokarmiać ptaków poza wyjątkowymi sytuacjami, a robiliśmy to przez lata, to czy oznacza to, że mamy teraz pozbawiać się przyjemności obcowania z nimi?

– Niestety tak. Traktujmy dokarmianie jako ostateczność. Pamiętajmy, że samym ptakom nasze obserwacje do niczego nie są potrzebne, a to ich dobro i potrzeby powinniśmy stawiać na pierwszym miejscu. Naszym obowiązkiem jest pomagać odpowiedzialnie i tylko wtedy, gdy zwierzęta tej pomocy potrzebują – podsumowuje Leszek Damps.

***

Znalazłeś dzikie zwierzę, wydaje ci się, że potrzebuje pomocy – i nie wiesz, co zrobić? Zadzwoń – 606 907 740.

***

Artykuł powstał w ramach projektu „Rok w Przyrodzie” Pomorskiego Ośrodka Rehabilitacji Dzikich Zwierząt OSTOJA dofinansowanego z środków Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Gdańsku.

Dokarmianie ptaków powinno być ostatecznością