„Och jaka biedna sówka, nie umie jeszcze latać, na pewno wypadła z dziupli, musimy jej pomóc!” Takie słowa mogą się cisnąć na usta, gdy dostrzegamy na ziemi lub na gałęzi puchate pisklę. Tymczasem najczęściej jest tak, że młoda sowa, którą widzimy poza dziuplą, wcale nie jest „biedna”, a jakakolwiek interwencja z naszej strony może jej tylko zaszkodzić.
Trzeciego marca 2016 roku do Pomorskiego Ośrodka Rehabilitacji Dzikich Zwierząt „Ostoja” w Pomieczynie trafił młody puszczyk, tzw. podlot (osobnik, który jeszcze nie potrafi latać). Okazało się, że sowa ta miała już bardzo bogate doświadczenie w podróżowaniu… w kartonie.
Budka zamiast dziupli
Wszystko zaczęło się dwa dni wcześniej. Ornitolog Ewelina Kurach ze Stowarzyszenia Ochrony Sów otrzymała alarmujący telefon z sopockiego Zarządu Dróg i Zieleni. Wynikało z niego, że do ZDiZ trafiła młoda sowa, z którą urzędnicy nie bardzo wiedzą, co zrobić.
„Odstawić na miejsce, tam, skąd została zabrana” – Ewelina od razu chciała powiedzieć, jednak w miejscu, gdzie była dziupla, dzień wcześniej (ostatni dzień przed okresem ochronnym, który zaczyna się 1 marca) trwały akurat wycinki drzew. „Dom” puszczyków przestał więc istnieć.
Ewelina pojechała na miejsce i zabrała sowę do domu, zaznaczając, że teren należy przeszukać, bo podlot zapewne miał rodzeństwo. W domu swoją „podopieczną” (rodzaj żeński jest użyty tutaj umownie, w przypadku podlota puszczyka nie sposób rozpoznać płci) nakarmiła mięsem kurczaka i zaobrączkowała.
Następnego dnia rano budka lęgowa była już gotowa. W międzyczasie okazało się – zgodnie z przewidywaniami Eweliny, że znaleziona sowa ma rodzeństwo. W budce więc wylądowały dwa podloty. Ornitolodzy z niepokojem obserwowali, czy znajdujący się przez cały czas w pobliżu rodzice, podejmą karmienie.
I pewnie cała opowieść miałaby już swój finał, gdyby nie jedna z mieszkanek Sopotu…
„Biedna mała sówka”
Następnego dnia „podopieczna” Eweliny” wylądowała… W Pomieczynie, w „Ostoi”.
Jak to się stało?
Została znaleziona na ziemi przez mieszkankę Sopotu. Kobieta najwyraźniej była przekonana, że takiej „małej sówce, która wypadła z gniazda” trzeba pomóc.
Podlot więc najpierw zwiedził gabinet weterynaryjny, potem został wywieziony kilkadziesiąt kilometrów dalej, do ośrodka rehabilitacji. Tu jednak odczytano obrączkę, którą wcześniej założyła Ewelina – i w ten sposób stało się jasne, że to dalszy ciąg peregrynacji tego samego puszczyka.
Rzecz jasna, Ewelina została o wszystkim poinformowana, i następnego dnia puszczyk wrócił do rodziców i rodzeństwa.
Takich przypadków, w których młode sowy trafiają do „Ostoi”, jest wiele. W okresie od marca do czerwca woliery zapełniają się podlotami, które – najczęściej bez specjalnego powodu, tutaj trafiają.
Tragiczne w skutkach zainteresowanie ludzi
Ostatnio w jednym z parków w Trójmieście doszło do bardzo przykrego zdarzenia. Spacerowicze zauważyli dwa puszczyki siedzące na gałęziach. „Och jakie słodkie sówki!” Kolejne osoby zaczęły robić zdjęcia telefonami komórkowymi.
Faktem tym zainteresowały się… wrony. Ptaki te, skądinąd bardzo inteligentne, często obserwują ludzi i podążają ich „tropem”. Tak też trafiły na podloty puszczyków.
Wrony zaczęły maltretować młode sowy. Jedna z nich odniosła poważne obrażenia. Gdy podjęto interwencję, było już za późno. W „Ostoi” stwierdzono, że w ranie zalęgły się muchy, w wyniku ich działalności wdało się zakażenie. Osłabiona sowa, mimo leczenia, niestety padła.
Trudno jest winić wrony, które w sposób naturalny zwalczają konkurencję, uprzykrzając życie sowom. To ludzie są odpowiedzialni za to przykre zdarzenie. Nadmierne zainteresowanie, zbiegowisko, z jednej strony przyciągnęło uwagę wron, z drugiej zaś – uniemożliwiło skuteczną interwencję dorosłego puszczyka, który – gdyby nie było ludzi, zapewne szybko przegoniłby intruzów. A niestety wyglądało to tak, że wrony – nie przejmując się zbiegowiskiem, maltretowały sowy, na oczach ludzi, być może robiących w tym czasie zdjęcia.
Przykre, ale prawdziwe.
Rozpierzchnąć się dla bezpieczeństwa
Dlaczego podloty – czyli osobniki, które jeszcze nie potrafią latać, opuszczają dziuple?
– To jest naturalne zachowanie tych zwierząt – tłumaczy Ewelina Kurach. – Chodzi o obronę przed drapieżnikami. Poprzez rozproszenie zwiększa się prawdopodobieństwo, że przeżyje więcej osobników. Gdyby do dziupli dobrałaby się na przykład kuna, jest w stanie zlikwidować cały lęg. Dlatego sowy wychodzą z dziupli i rozchodzą się po gałęziach. Niestety, czasem któraś może spaść na ziemię.
Najczęściej właśnie wtedy zostają zauważane przez ludzi, którym wydaje się – w odruchu wrażliwości z jednej strony, i z niewiedzy z drugiej – że ptakami trzeba się zaopiekować.
Nic bardziej mylnego. Jak przekonuje ornitolożka ze Stowarzyszenia Ochrony Sów:
– Zabieranie w okresie lęgowym piskląt jest częstym błędem, jaki popełniają ludzie. Niektóre gatunki ptaków zachowują się tak, że pisklęta opuszczają gniazda, choć jeszcze nie potrafią latać i samodzielnie sobie poradzić. To nie znaczy, że trzeba im jakoś pomagać! Rodzice takiego pisklęcia są w pobliżu, dokarmiają je, i się nim opiekują. To naturalne zachowanie, podyktowane często względami bezpieczeństwa.
Jak postępować?
W przypadku znalezienia podlota sowy powinniśmy upewnić się, czy nic złego mu się nie dzieje, czy nie jest połamany, ranny, osłabiony. Tylko w takiej sytuacji występuje konieczność odtransportowania go do weterynarza albo do ośrodka rehabilitacji dla dzikich zwierząt. Ale jeżeli nic sowie nie jest, to jedyny sposób, w jaki można jej pomóc, to posadzić ją na jakiejś gałęzi, na jakimś krzaku, by lądowe drapieżniki (np. kuny, koty, psy) nie miały do niej łatwego dostępu.
Następnie jak najszybciej powinniśmy oddalić się, pozostawić podlota w spokoju. Pamiętajmy, że nasza obecność w tym miejscu może zwrócić uwagę innych zwierząt i ludzi, jednocześnie może uniemożliwić konieczną interwencję dorosłych sów, które z pewnością są w pobliżu i nas obserwują.
Przed podjęciem jakichkolwiek działań najlepiej skontaktować się z pracownikami Pomorskiego Ośrodka Rehabilitacji Dzikich Zwierząt „Ostoja” – nr tel. 606 907 740.
***
Nie tylko młode sowy są w ten sposób zabierane od rodziców. Wkrótce opowiemy o innych gatunkach – m.in. żurawiach, drozdach, gołębiach grzywaczach.
Artykuł powstał w ramach projektu „Rok w Przyrodzie” Pomorskiego Ośrodka Rehabilitacji Dzikich Zwierząt OSTOJA dofinansowanego z środków Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Gdańsku.