Pan Stanisław, mieszkaniec Gdańska, kocha przyrodę i bardzo lubi ją obserwować. Czyni to zwykle podczas spacerów wokół stawu, który znajduje się w pobliżu jego domu. I nigdy nie jest obojętny na krzywdę, jakiej czasem doświadczają zwierzęta.
Dlatego, gdy zobaczył łabędzia zwiniętego na tafli lodu, na środku stawu, natychmiast zadzwonił po straż pożarną.
– Ratujcie tego ptaka! – prawie krzyczał do słuchawki.
Spotkał się jednak z.… daleko idącym sceptycyzmem. Długo musiał namawiać strażaków, żeby przyjechali. Prosił i groził. W końcu na brzegu pojawił się czerwony pojazd.
Strażacy rozłożyli sprzęt na lodzie i jeden z nich, ostrożnie zaczął zbliżać się do łabędzia. Gdy był już jakieś 20-30 metrów od niego, ptak jakby się obudził. Wyjął głowę spomiędzy skrzydeł, spojrzał bacznie na zbliżającą się postać. Następnie wstał, rozpędził się i wzbił w powietrze.
Strażak wrócił na brzeg, jego koledzy zwinęli sprzęt. Nie powiedzieli nic, tylko wymownie spoglądali w stronę pana Stanisława. Jemu zaś zrobiło się wstyd, że za jego sprawą zaangażowano ludzi, sprzęt, zużyto paliwo, tylko po to, żeby spłoszyć odpoczywającego łabędzia.
Oszczędność energii
Być może pana dla pana Stanisława pocieszający byłby fakt, że takich jak on, jest wielu. Ludzie w zimie bardzo często, chcąc pomóc, szkodzą łabędziom, a czynią to z niewiedzy.
Prawda jest taka, że ptak ten próbuje przetrwać mrozy wprowadzając się w stan letargu. Wówczas „zwija” się, układając dziób między skrzydłami. W tej pozycji, zdrowy dorosły osobnik, bez ruchu, nie przyjmując pokarmów, może spędzić nawet trzy tygodnie. Rzecz jasna, w takiej strategii przetrwania, kluczowe jest oszczędzanie energii. Im więcej uda się jej zaoszczędzić, tym większe szanse na przetrwanie i lepsza kondycja po przeczekaniu najtrudniejszego czasu. Nie trzeba dodawać, że każde poderwanie się do lotu, lub choćby wybudzenie z letargu, działa na niekorzyść ptaka.
Tak, tylko co mają począć łabędzie w miastach? Nietrudno sobie wyobrazić sytuację, w której ptak ten, chcący w spokoju przeczekać mrozy, niepokojony jest codziennie przez pełnych troski spacerowiczów, których wiedza ogranicza się do tego, że łabędzie przymarzają do lodu, i że trzeba je ratować. Rzuci jeden chlebkiem, drugi patykiem, trzeci kamieniem, żeby sprawdzić, czy aby na pewno ptak nie przymarzł… A strażacy jeżdżą od stawu do stawu i w większości przypadków ich rola kończy się, gdy łabędź zwyczajnie wstanie i pokaże zgromadzonym, że wcale nie przymarzł.
Gruczoł przetrwania
Czy to oznacza, że łabędzie nie przymarzają do lodu? Owszem, czasem przymarzają. Bardzo często z naszej winy. Natura wyposażyła te ptaki w „mechanizm”, który ma temu zapobiegać. Mają one gruczoł kuprowy, który wydziela specjalną substancję. Wydzieliną natłuszczają pióra, dzięki czemu są „wodoodporne”, co zapobiega również przymarznięciu. Czasem jednak zdarza się, że wydzielanie hormonów jest u łabędzia zaburzone. Gruczoł kuprowy „nie działa”, pióra nie są natłuszczone. Wtedy ptak może przymarznąć do lodu.
Trzeba wspomnieć o przyczynach takiego stanu rzeczy. Podzielmy je umownie na dwie kategorie: naturalne i nienaturalne. Jeśli chodzi o te pierwsze – łabędzie, jak wszystkie zwierzęta, są narażone na choroby. Starzeją się. Czasem spada ich odporność. Poza tym poszczególne osobniki mają różne wyposażenie genetyczne – niektóre są słabsze, inne silniejsze. W przyrodzie mają przetrwać te silniejsze, słabsze muszą ustąpić im miejsca. A zima jest czynnikiem, który dokonuje takiej selekcji. Osobniki chore, słabe, stare, u których zaburzona jest gospodarka hormonalna, mają zginąć. Skorzysta na tym cała populacja – nowe lęgi będą pochodziły od zdrowszych i silniejszych rodziców, którzy przekażą im lepsze geny. Tak to działa.
Zatruwane przez ludzi
Ale nie tylko czynniki naturalne powodują przymarzanie tych ptaków do lodu. Również człowiek może się do tego przyczynić. Wiedzą o tym doskonale pracownicy Pomorskiego Ośrodka Rehabilitacji Dzikich Zwierząt „Ostoja” w Pomieczynie.
– Ptaki dokarmiamy głównie chlebem. A to dla nich jest bardzo szkodliwe – przekonuje Małgorzata Gafka, lekarz weterynarii z „Ostoi”. – Po pierwsze dlatego, że produkowany współcześnie chleb zawiera bardzo duże ilości soli, a ptaki nie są przystosowane do tego, żeby spożywać ją w takich ilościach. To powoduje biegunki, odwodnienia, uszkodzenia nerek. Często jest tak, że jeśli ptak, który często zjada taki pokarm, nie trafi na czas pod opiekę lekarza weterynarii, sam sobie nie poradzi. Druga kwestia: ptaki są przez ludzi dokarmiane chlebem, który uznajemy za już niezdatny do spożycia. W efekcie jest to chleb nadpsuty, spleśniały. Pleśń natomiast zawiera toksyny, które stanowią dla ptaków śmiertelne zagrożenie, regularne podawanie im nadpsutego chleba również prowadzi do uszkodzeń nerek, a także wątroby. Jeśli dodamy te dwa problemy – nadmiar soli i toksyny pochodzące z pleśni, to efekt mamy opłakany… – tłumaczy Małgorzata Gafka.
Ten opłakany efekt to codzienność dla pracowników „Ostoi”. Pod koniec zimy, seriami trafiają tu łabędzie, kaczki, które są osłabione, nie mogą się poruszać, z uszkodzeniami wątroby i nerek. Niektórym z nich udaje się pomóc, innym – nie.
Wróćmy jednak do ptaków przymarzniętych do lodu. To mogą być osobniki, którym sama matka natura zgotowała tragiczny los. Jednak mogą to być łabędzie karmione przez dłuższy okres chlebem. W drugim przypadku to my, ludzie wpędziliśmy je w chorobę, która teraz skutkuje niewłaściwym funkcjonowaniem gruczołu kuprowego.
Pomagać czy nie?
Nasuwają się w tym momencie dwa zasadnicze pytania. Po pierwsze: jak odróżnić łabędzia, który jest w letargu od tego, który przymarzł? I drugie: czym kierować się podejmując decyzję o interwencji? Bo – jak już zostało napisane, jeśli ptak jest chory z przyczyn naturalnych, niech odejdzie w spokoju, a jeśli jest zatruty przez ludzi, powinno się go ratować…
Na pierwsze z tych pytań odpowiada Leszek Damps, ornitolog z „Ostoi:
– Co do zasady, łabędź, który ma schowaną głowę między skrzydłami, przebywa w letargu. Nie powinniśmy go niepokoić. Ten, który przymarzł do lodu, nie będzie taki spokojny. Będzie próbował się uwolnić, wyrwać, walczyć, jego szyja będzie wyciągnięta do przodu lub w górę, głowa dobrze widoczna.
Odpowiedź na drugie pytanie jest bardziej skomplikowana. Obserwując łabędzia na lodzie, nie będziemy wiedzieli, czy źródłem jego problemów jest sama natura, czy też przyczynił się do nich człowiek. Jest jednak pewna zasada przy reagowaniu w takiej sytuacji. Wskazuje na nią Aleksandra Mach, kierowniczka „Ostoi”:
– Można przyjąć, dość arbitralnie, że łabędzie w miastach i tam, gdzie licznie spacerują ludzie, spożywają chleb, więc ich choroby mogą być z tym związane. Łabędzie spędzające zimę w środku lasu, na terenach dzikich i rzadko odwiedzanych przez ludzi, zapewne nie są dokarmiane chlebem. Więc gdy zobaczymy przymarzniętego, walczącego z lodem łabędzia w mieście, w miejscu, które pozwala domniemywać, że mamy do czynienia z ptakiem zatrutym – reagujmy. Gdy to samo zauważymy na terenie dzikim – nie podejmujmy interwencji, pozwólmy, by natura stosowała swoje prawa.
Na koniec opowieści o łabędziach dodajmy tylko, że w zasadzie zimą nie powinniśmy ich widywać. Są to ptaki migrujące. Jednak nasza nadopiekuńczość wyrażająca się w dokarmianiu tych ptaków oraz lekkie zimy, spowodowały, że coraz większa ich ilość nie podejmuje trudu wędrówki w cieplejsze rejony Europy.
O zgubnych skutkach niewłaściwego dokarmiania ptaków – CZYTAJ TUTAJ
Pyszny makaron
W tym miejscu warto wspomnieć o jeszcze innym gatunku ptaka. Również i on nauczył się żyć w sąsiedztwie ludzi. Chodzi o bociana.
Jednego razu zadzwoniła do „Ostoi” pewna pani.
– Mamy bociana, który nie odleciał do ciepłych krajów. Ale proszę się nie martwić, wszystko z nim w porządku, karmimy go regularnie, źle u nas nie ma. Najbardziej lubi jeść gotowany makaron…
Pracownicy „Ostoi” długo tłumaczyli, że bocian ten zjada makron, nie dlatego że lubi, tylko dlatego że jest głodny. I że bociany żerują głównie na łąkach, żywią się gryzoniami, gadami, płazami i w dużej mierze bezkręgowcami.
– A skąd ja teraz wezmę owady w środku zimy? Mam łapać myszy w stodole? – pytała zdenerwowana opiekunka boćka.
– Rzeczywiście, może mieć pani z tym problem. Więc lepiej w ogóle nie karmić bociana.
– Nie karmić? To przecież zdechnie z głodu!
– Nic mu nie będzie, proszę się nie martwić. Być może odleci, tak jak powinien.
Po paru dniach telefon zadzwonił ponownie.
– Mieliście rację. Nasz bocian odleciał, gdy przestaliśmy go dokarmiać.
Poradzi sobie na mrozie
Prawda jest taka, że bociany, podobnie zresztą jak łabędzie, potrafią przez dłuższy czas oszczędzać energię i w ten sposób przetrwać najgorszy okres zimy. Mówi Leszek Damps:
– Bociany coraz częściej nie odlatują, powodem tego zjawiska są słabnące zimy. Nie potrzebuje naszej interwencji bocian, któremu nie zwisa skrzydło, nie kuleje, nie jest osowiały, nie jest brudny, tylko siedzi na dachu. Nawet w środku stycznia. Poradzi sobie. Wyznacznikiem, czy bocianowi trzeba pomóc, jest jego zdolność do lotu. Jeśli nie możemy go zmobilizować do lotu, to znak, że coś może być nie w porządku, wtedy trzeba interweniować, bo być może coś mu się przytrafiło. Ale jeśli przelatuje z podwórza na dach, to znaczy, że nic mu nie jest, przegapił moment, w którym miał odlecieć lub wybrał zimowanie na miejscu.
W takiej sytuacji odradza się dokarmianie.
– Bocian „powinien wiedzieć”, że ma odlecieć w cieplejsze rejony – tłumaczy Leszek Damps. – Kiedy będziemy mu serwować jedzenie, nauczy się, że nie trzeba wcale odlatywać na zimę, i że ludzie to takie istoty, które są źródłem pożywienia. W skrajnych przypadkach oswoimy takiego bociana tak, że nie będzie potrafił sobie poradzić w warunkach naturalnych. Może też zacząć wymuszać pokarm, a że to duży ptak, to może dochodzić do nieprzyjemnych sytuacji.
O oswajaniu dzikich zwierząt i zjawisku imprintu – CZYTAJ TUTAJ
W sytuacji, w której nie wiemy, jak postępować z dzikimi zwierzętami, zawsze należy kontaktować się ze specjalistami – na przykład z pracownikami „Ostoi”.
Znalazłeś dzikie zwierzę, wydaje ci się, że potrzebuje pomocy – i nie wiesz, co zrobić? Zadzwoń – 606 907 740.
***
Artykuł powstał w ramach projektu „Rok w Przyrodzie” Pomorskiego Ośrodka Rehabilitacji Dzikich Zwierząt OSTOJA dofinansowanego z środków Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Gdańsku.